W akompaniamencie pokrzykiwan kierowców, których samochody stały w korku, przemierzałam jedną ze starych dzielnic Londynu. Pogoda popsuła się jeszcze bardziej, a deszcz moczyl moje policzki. Odgarnelam grzywkę, którą wiatr uparcie zwiewal mi na twarz. Była już prawie 22, godzina, o której miałam swoją zmianę przy pani Henrinkson. Schorowana wdowa, mieszkająca w towarzystwie dwóch nie młodych kotów. W ciągu doby przychodziło do niej pięć dziewczyn, w tym ja. Podeszłam do obskurnego, jednak mającego swój urok budynku, i zmarzniętym palcem nacisnelam srebrny guziczek w odpowiednim nazwisku.
-Kto tam?- usłyszałam lekko drżący głos.
-To ja, Madeleine-odpowiedziałam jak najgłośniej, bo wiedziałam, że moja podopieczna jest na wpół głucha.
Rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranej furtki i weszłam do budynku. Wspięłam się na trzecie piętro i delikatnie zastukalam, kobieta napewno czekała pod drzwiami. Popchnęłam je lekko i weszłam do mieszkania. Nie było ono duże; salon, sypialnia, łazienka, kuchnia, hall. Elizabeth Henrinkson siedziała na stołku i glaskala czarnego kota po łebku. Obok, biały, łasił się do jej nóg. Uśmiechnęłam się ciepło, zdejmując czarną bluzę i zrzucając buty z nóg.
-Dobry wieczór, jak się pani dziś czuje?- spytałam grzecznie podchodząc do niej.
-Cześć, Madeleine. Bywało lepiej- zaśmiałasię. Była jedyną osobą, której pozwalalam mówić do mnie pełnym imieniem.
Z moją pomocą kobieta doszła do kuchni i usadowiła się na drewnianym krześle z zieloną poduszką. Wlałam wodę do czajnika i postawiłam go na gazie. Kobieta była już w piżamie, a przed snem miała jeszcze tylko wypić melise. Polecenie lekarza. Uśmiechnęłam się do niej i spytałam przyjaźnie:
-Jak tam kotki?
-Wiesz, Madeleine...-westchnęła cicho.- Franciszek ma coś z uchem i nie wiadomo jak długo jeszcze pociągnie...
Po jej pomarszczonym policzku spłynęła samotna łza. Te koty były dla niej jak rodzina. Mąż umarł, a syn wyjechał i udawał, że nigdy nie miał matki. Ukucnelam obok staruszki i przytuliłam ja. Była dla mnie jak babcia; jak najbliższa osoba. Moja matka całe dnie pracowała, a jeśli nie to płakała. Przez ojca. Czajnik zagwizdal. Wstałam i nalałam wrzącą wodę do fioletowego kubka w ptaki. Podałam go pani Henrinkson. Dwadzieścia minut później zza białych drzwi dochodziło ciche chrapanie. Siedziałam na starej wersalce i pisałam z Lily. Ona także była mi cholernie bliska. Jak siostra, w dosłownym znaczeniu. Czasem wystarczyło, że na siebie spojrzalysmy i wiedziałyśmy co nam chodzi po głowie. Tym razem namawiała mnie na imprezę. Znowu. I jak zawsze jej uległam. Wysłała mi zdjęcie ze słodką minka, kiedy nie chciałam się zgodzić. Po godzinie usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Kolejna wolontariuszka. Musiałyśmy czuwać cały czas, gdyby nagle zasłabła czy coś tam. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Stała tam wysoka, szczupła dziewczyna. Na nosie znajdowały się czarne okulary, a niebieskie włosy spiela w koński ogon. Jane Valery we własnej osobie. -Hej- powiedziałam krótko na co skinęła mi głową
Jakoś nigdy za sobą nie przepadalysmy. Może to dlatego, że kiedyś byłyśmy razem w klasie. I to właśnie wtedy odbiła mi chłopaka... Niby był między nami pokój, ale nadal jej niecierpialam.Wciągnęłam buty, bluzę i bez słowa opuściłam mieszkanie. Na dworze uderzyła we mnie fala zimna. Październik, biczes. Założyłam na głowę kaptur i ruszyłam przed siebie.
-Podwieźć cię, Skarbie?- usłyszałam z boku głos.
TEN głos; ten sam co w kawiarni. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę. W mdłym świetle latarni zobaczyłam chłopaka, który opierał się o swój motor. Wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy. No, może z ta różnicą, że teraz na jego twarzy widniał cyniczny uśmieszek. Prawie niezauważalnie wywrocilam oczami.
-Pojebało cię, do reszty? My się nawet nie znamy- powiedziałam.
-Zayn jestem. Wsiadaj, bo się spieszę.
-To po cholerę tu stoisz...- burknelam pod nosem.
Sama nie wiem co mną kierowało, ale do niego poszłam. Głupia. Mulat podał mi czerwony kask, który umieściłam na głowie. Włosy wywinelam za ramiona. Wsiadłam na siedzenie.
-Obejmij mnie w pasie- polecił kładąc ręce na kierownicy.
-Co, do cholery...?!- zdarzylam z siebie wydusić kiedy pojazd ruszył.
Szarpnelo i mimowolnie chwyciłam czarno- czerwonej koszulę w kratkę, którą chłopak miał na sobie. Mogłabym się założyć, że wtedy uśmiechnął się z satysfakcją. Wyjechaliśmy ze starej dzielnicy, a po chwili włączylismy się w ruch. Omijalismy samochody, dlatego udało nam się jechać bez korków. Nigdy nie przypuszczałam, że jazda motorem może być tak przyjemna. Zawsze kojarzyła mi się z żużlem, którego nienawidzilam. A na dodatek jechałam z kimś, kogo właściwie nie znałam.
-Podaj adres!- krzyknął chłopak, przekrzykujac ruch uliczny.
Wykrzyknęłam ulicę i numer kamienicy, w której mieszkałam. Później już nie rozmawialiśmy. Gdyby nie przejeżdżające obok samochody z pewnością slyszalabym nasze oddechy. Nawet nie wiem kiedy oparlam głowę o plecy chłopaka i po prostu zamknęłam oczy rozkoszując się jazdą. Z transu wyrwał mnie dopiero zimny głos chłopaka, który podziałał na mnie jak kubeł lodowatej wody.
-Jesteśmy, Skarbie- powiedział wtedy.
Ekspresowo odkleilam się od Zayn'a. Napewno nie spodobało mu się to, że prawie usnęłam na jego plecach. Zeskoczyłam z Harley'a poprawiając torbę na ramieniu i zdjemujac kask.
-No to ja.. Uhm... Dzięki...- burknelam jąkając się.
Nie odpowiedział tylko popatrzył gdzieś w dal, by po chwili zapytać:
-Żadnego "chcesz wejść"?
Oniemiałam. Czy on sobie myślał, że podwiezienie mnie do domu i zaproszę go do mieszkania? A może odrazu wskoczy mi do łóżka, co?
-Uwierz mi, nie chcesz tam wejść. A teraz dobranoc- powiedziałam odwracając się.
Moje mieszkanie o numerze 6 znajdowało się na 1 piętrze. Wyjęłam klucze z torby i jak najciszej otworzyłam drzwi. W środku panowała grobowa cisza. Weszłam do salonu. Na dywanie i kanapie leżały porwane ubrania mamy. Pewnie ojciec znów ja zgwałcił... Przelknelam ślinę i poszłam do swojego pokoju. Odłożyłam torbę na krzesło i rozejrzalam się. Żadnych zmian, najwyraźniej nie chciało mu się znów grzebać w mojej bieliźnie. Szybko przebralam się w piżamę i położyłam na łóżko. Wszystkie te czynności wykonywałam po ciemku. Powody pewnie jasne. Leżąc, myślałam o Zaynie. Po pierwsze i najważniejsze- skąd wiedział gdzie jestem? Czyżby mnie... śledził? No, a po drugie- po jaką cholerę zaproponował mi podwozke? Widział mnie raz w życiu. Po niedługim czasie odplynelam do Krainy Morfeusza...
~~~~~~~~~~~~~
Zmeczylam w końcu ten rozdział. Tragedia -,- dobra walić to, to Wy oceniacie. ;*
Pola xoxo
niedziela, 16 czerwca 2013
Love Is Lost- Chapter 2
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super, sorka za anonima. Pisz dajej ; )
OdpowiedzUsuńMagichopeanddestiny.blogspot.com
Trzyosobytworzacecaloscionedirection.blogspot.com
julka.