niedziela, 2 czerwca 2013

Love Is Lost- Chapter 1

Nad głową usłyszałam dźwięk dzwoneczka, którego tak bardzo nienawidzilam. Weszłam do swojego miejsca pracy- Księgarni "Pod Zaczarowanym Ogrodem". Nazwa była taka, chyba dlatego, że na górze budynku znajdował się ogród. Właścicielki nie było, jak zwykle. Ale co tu się dziwić, pani Janson była już starszą, schorowana kobietą. Kotara prowadząca na zaplecze poruszyła się, a po chwili za ladą stanął Jacob. Jak zwykle ubrany był w dżinsy i T-shirt z nadrukiem. Wykrzywil usta w czymś na kształt uśmiechu.
-Gratuluję, nie spóźniłaś się, Madeleine.
-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówił do mnie pełnym imieniem?-spytałam odkładając torbę na zapleczu i przypinajac plakietkę z imieniem do bluzki.
-Tyle ile będzie to konieczne- wywróciłam oczami.- A teraz zrób mi kawę, bo muszę uzupełnić papiery.
Prychnelam cicho, jednak na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Z natury byłam pogodna. Włączyłam ekspres i czekając aż się nagrzeje, spielam włosy frotka. Księgarnia-, która tak na marginesie była także kawiarnią- była otwierana o 9. Jeszcze pół godziny. Podstawilam kubek, który w tępie ekspresowym napełnił się parujacym, brązowym płynem. Wsypalam do niego pół łyżeczki cukru, a kubek postawiłam przed Jacob'em.
-Prosz- powiedziałam i wskoczylam na blat.
Mruknął pod nosem krótkie "dzięki", nie odrywając nawet wzroku od kartek. Za oknem wolno przejechał czerwony autobus...

~Retrospekcja~
Słońce świeciło dokładnie na głowę 6-letniej dziewczynki. Wyciągnęła ona swój mały języczek z buzi i liznela kolorowego lizaka. Park był jak zawsze w soboty pełen ludzi; były tam wielodzietne rodziny, kobiety z psami oraz mężczyźni wyglądający bardzo poważnie. Niezbyt długie włosy dziewczynki, odgarnela do tyłu kobieta w kwiecistej sukience do kolan. Obydwie siedziały na ławce, czekając na głowę rodziny. W furtce wejściowej stanął mężczyzna z czarnymi, dobrze ulozony włosami. Podszedł do dziewczynki i ucałował ja w czoło.
-Jak żyjesz, Maddie?- spytał z uśmiechem biorąc ja na kolana. Tylko on tak do niej mówił.
Pytana uśmiechnęła się leciutko, ale po chwili całą swoją uwagę skupiła na ulicy. Przejeżdżał nią właśnie dwupiętrowy, czerwony autobus. Turyści robili zdjęcia i machali do londyńczyków.
-Będę mogła się kiedyś takim przejechać?-spytała 6-latka wskazując lizakiem na znikający na rogiem pojazd.
-Jak będziesz starsza to pojedziemy-szepnął jej do ucha tata...

Cudem powstrzymałam łzę, która chciała potoczyć się po moim policzku. Tak, wesoła wolontariuszka płacze. Nie często, ale jednak. Dziecinne marzenie spelnilam, ale sama z siebie. Ale czy ktokolwiek potrafi wyobrazić sobie alkocholika w czerwonym autobusie? Podciagnelam kolana pod brodę.
-Madeleine, zdjemij buty z blatu- warknął Jacob nawet na mnie nie patrząc. Czy on ma, do cholery, oczy z tyłu głowy?!
Mimo woli wykonałam polecenie i wyprostowalam nogi przed sobą. Patrzyłam na jedną z cenniejszych rzeczy, które mam- błękitne, już lekko zniszczone vansy. Dostałam je rok temu od chrzestnego, który mieszka w Australii. Nagle sobie przypomniał o siostrzenicy... Drugą z tych "cennych rzeczy" była jedna ze starszych wersji Iphone'a. Gdyby nie to, ze miałam go przy sobie cały czas, ojciec pewnie zabrał by mi telefon.
-Dobra, młoda, otwieramy-oświadczył ochoczo chłopak.
-Nie jestem młoda...- burknelam pod nosem.
Podeszłam do drzwi i przekrecilam tabliczkę tak, aby napis "open" widniał od strony zewnętrznej. Poprawiłam fryzurę i z szerokim uśmiechem stanęłam za ladą. Mijały kolejne minuty, a wolnych stolików było coraz mniej. Ludzie popijali kawę czy herbatę, zjadali ciasta i przeglądali książki. Księgarniana rutyna. Nie mając nic innego do roboty weszłam na zaplecze. Usiadłam na miękkim fotelu i przymknelam oczy.
-Madeleine, idź po dostawę!-krzyknął Jacob przerywając mi odpoczynek.
Wystawilam mu język i wyszłam na zewnątrz. Mimo tego, że była dopiero wczesna jesień, porywisty wiatr rozwiał moje włosy. Te, których nie spielam. Po drugiej stronie ulicy, przy białym, dostawczym samochodzie stał mężczyzna. Ubrany był w poplamiony sweter i dziurawe dżinsy, a z ust wydmuchiwal dym od papierosa. Nie wyglądał jak dostawca książek. Prędzej narkotyków albopapierosów do kiosków. Potarlam dłońmi o ramiona w celu rozgrzania ich i poszłam w stronę dostawcy-nie dostawcy. Spojrzał na mnie wzrokiem, który mógł mówić tylko "Co tu robi jakaś gimnazjalistka?!". Ale czy to moja wina, że mam mniej niż 170 cm? Odchrzaknelam.
-Ja po dostawę- powiedziałam i unioslam głowę tak, aby spojrzeć na jego twarz. Mógł mieć z dwa metry.
-Jasne...-mruknął i zgasił peta butem.
Skierował się na tył samochodu i wyjął z niego cztery ogromniaste pudła. Nie czekając na moja reakcję położył je na moich dłoniach. Przychylilam się do tyłu, pod wpływem ciężaru. Mężczyzna wsiadł na miejsce kierowcy i odjechał. No pięknie. Do drzwi skierowalam się krokiem, który mógł przypominać chód kaczki. Popchnelam drzwi, a wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Super.
-Dzięki za pomoc- warknelam do mojego współpracownika, który wydawał właśnie resztę pulchnej chince.
Z ulgą postawiłam pudła na podłodze.
-I teraz weź to wypakuj- mruknelam i po woli zabrałam się do roboty.
Po godzinie książki leżały na półkach, a mi odpadaly ręce. Nie, nie w dosłownym sensie. Jak na złość na zaplecze wparowal Jacob.
-Ty dziś zamykasz, ja mam wizytę u dentysty-parsknelam śmiechem pod nosem. Olał mnie.- Wszyscy już wyszli, ale zamknij normalnie, o 21. Pa.
Dobra, czy ja jestem jakaś służącą, która jest na każde jego zawołanie? Nie, nie jestem, ale on chyba ma inne, zupełnie odmienne zdanie. Wyszłam na sale i usiadłam na stołku za ladą. Z szuflady wyciągnęłam książkę, którą czytałam od miesiąca i zaglebilam się w lekturze. Chwilę wytchnienia przerwał mi dźwięk motoru. A dokładniej motoru, który właśnie stanął przed księgarnią. Z czarnego Harley'a zsiadł chłopak. Nie miał stroju do jazdy na motorze, a jedyną oznaką, że choć trochę dba o swoje bezpieczeństwo był kask. Wylądował on jednak po chwili na chodniku obok pojazdu. Oh dżizyz... Nieznajomy wszedł do księgarni. Dopiero kiedy stanął przy ladzie, mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał czarne włosy, które zaczesane były do góry. Jego oczy miały kolor zbliżony do czekoladowego, a okalaly je gęste rzęsy. Był wyższy ode mnie o ponad głowę, a do jego lekko przerażającego wyglądu dochodziły mocno zarysowane mięśnie. Przelknelam głośno ślinę. Przerażał mnie.
-Uhm... Czy mo... m-mogę w czymś pomóc?...-wydusilam z siebie w końcu.
Nie odpowiedział tylko rzucił na ladę listę podręczników szkolnych. Kiedy odwróciłam się, w celu znalezienia odpowiednich książek, dodał:
-I kawę. Czarną z dwoma łyżeczkami cukru.
Prawie niezauważalnie kiwnelam głową i włączyłam ekspres. Zniknelam między półkami. Nie minęło 10 minut, a na stole pojawiły się podręczniki i napój zamówiony przez chłopaka. Modliłam się w duchu, żeby się w końcu wyniósł. On jednak spojrzał na mnie i zapalił papierosa.
-T-tu nie wolno palić... Yhm...- baknelam cicho.
-Tak...?-spytał przybliżając się do mnie. Poczułam woń jego perfum, zmieszaną z dymem tytoniowymi.-Mnie wszystko wolno, Skarbie...
Odsunął się gwałtownie i zabierając książki wyszedł. Co to, kurwa, miało być?!
~~~~~~~~~~~~~~~
Ta dam! :D oto jest jedyneczka. Jestem nawet zadowolona, co jest niezłym postępem. A jak Wam się podoba? Czekam ze zniecierpliwieniem na komentarze. ^^
Pola xoxo

1 komentarz:

  1. Świetne, pisz dalej :)

    Julka.

    Trzyosobytworzacecaloscionedirection.blogspot.com
    Summer-paradise-1dstory.blogspot.com


    OdpowiedzUsuń