niedziela, 23 czerwca 2013

Love Is Lost- Chapter 3

/dzień później, wieczór/
-No nie wiem, Lily- powiedziałam patrząc na strój, który dla mnie wybrała.
Siedzialysmy u niej w pokoju już od dobrej godziny szukając odpowiednich stroi. W końcu rano, zgodnie zdecydowałysmy, że zamiast iść do klubu urządzimy domowke. Ale nie małą, jak gimnazjaliści, tylko prawdziwą imprezę na 100 osób. Nie wiem, skąd Lily tyle ludzi wytrzasnela, ale ona jest zdolna do wszystkiego. Jej rodzice wyjechali na plan filmu do Sydney- oboje byli aktorami-, więc bez obaw nasze party hard mogło się odbyć. Dobrze wiem, że nie wyglądam na imprezowiczkę, ale mając taką przyjaciółkę imprezy były u mnie normą. Rodzice specjalnie się mną nie przejmowali, chyba że mama. Martwilysmy się o siebie wzajemnie.
-Och, Mad, znowu marudzisz- westchnęła Lily wywracajac oczami.
Sama miała na sobie granatową mini, która ledwo sięgała jej do połowy ud i kremową bluzkę bez ramiączek z wielkim dekoltem. Na nogi założyła koturny, a blond włosy spiela w kok. Dla mnie przygotowała coś mniej wyzywającego. Miałam założyć fioletową sukienkę przed kolana i czarne szpilki. Jako, że na co dzień chodziłam w rurkach i luźnych swetrach, nie miałam u siebie w szafie żadnych sukienek. No, może jedną, z jasnej koronki, którą Lily uznała za "zbyt elegancką".
-Dobrze wiesz, jaka jestem- muknelam zakładając jedno ramiączko na ramię.
Makijaż oczywiście był mocny. Jak dla mnie ZBYT mocny. Ale z ta szaloną blondynką nie dało się dyskutować. Miałyśmy jeszcze dwie godziny do początku domówki, ale zostało jeszcze przygotowanie przekąsek. Dom był naprawdę ogromny. Można by go właściwie nazwać willą. Zamiar był taki, aby wszystko odbywało się w salonie, ale znając życie większość ludzi przeniesie się do innych pomieszczeń. Wsypywalysmy do misek chipsy, orzeszki, a ze spiżarni wyjelysmy kilkanaście zgrzewek piwa. Kiedy myślałam, że wszystkie napoje zostały już wyjęte, Lily postawiła na stole 10 butelek wódki.
-Ja pierdole, Lily, znowu nachlasz się w cztery dupy- stwierdziłam zasuwajac rolety.
-Pieprzyć to. Chcę dziś zaliczyć kilku facetów.
Zachichotalysmy. Moja przyjaciółka już od dawna nie była dziewicą, w przeciwieństwie do mnie. Usłyszałysmy pierwszy dzwonek.
-Hakuna matata i idziemy się bawić!- wykrzyknęła Lily zanim otworzyła drzwi.
Salon zapełnił się ludźmi po niecałej godzinie. Wszyscy tańczyli, a większość była już nieźle wstawiona. Ja oczywiście nie wypiłam nawet jednej puszki tego świństwa, nazywanego piwem. Za bardzo kojarzyło mi się to ojcem. Ograniczalam się do soku. Gdzieś w tłumie dojrzałam Lily calujaca się z jakimś chłopakiem, który już prawie pozbawił ja mini. Westchnelam cicho.
-Widzisz, Skarbie. Znowu się spotykamy- usłyszałam tuż przy uchu.
Odwróciłam się w tamtą stronę. Nade mną stał Zayn. "Co on tutaj robi?"- pomyślałam w myślach. Totalnie go zignorowałam, jednak on nie zamierzał odpuścić. Pociągnął mnie za rękę i poprowadził na parkiet. Akurat DJ puścił wolną piosenkę. Zajebie go za to. Mulat położył dłonie na moich biodrach, niebezpieczne blisko pośladków. Przyciągnął mnie do siebie, zmuszając mnie do objęcia go za szyję. Zbliżył usta do mojej szyi i przygryzl ja. Z moich ust wydobył się zduszony jęk. Kurwa, jak on na mnie działa... Przymknelam oczy. Jego ręce schodziły coraz niżej. Już prawie dotknęły moich pośladków, kiedy oprzytomnialam. Zerwałam swoje ręce z jego szyi i uciekłam. Nie wiem jakim cudem się od niego wyrwalam, ale udało mi się. Skierowalam się do kuchni. Na blacie jakiś chłopak pieprzyl moją znajomą, Frankie.
-Wypierdalać!- krzyknęłam na co oderwali się od siebie i wyszli zdenerwowani.
Wskoczylam na blat i powoli wypiłam szklankę wody. Po jaką cholerę zgodziłam się na ta imprezę? A on mnie prześladuje. Jestem zwykłą wolontariuszka, nawet nie atrakcyjną. Mógł wybrać sobie każdą inną. Ale nie, to musiałam być ja. Odstawiłam szklankę i wróciłam do salonu, zajmując swoje stałe miejsce na czarnej pufie. Z tłumu zaraz wyłonił się Zayn. Wyciągnął rękę ze swoim telefonem i powiedział oschle:
-Wpisz swój numer.
-Że co, proszę?!- wybuchłam zdziwiona.
-Nie marudź, Madeleine, tylko wpisz.
-Mad, nie Madeleine- mruknelam nie zastanawiając się nad tym, skąd zna moje imię.
Odebrałam od niego telefon i szybko wystukalam numer. Raz się żyje. Kiedy odebrał urządzenie, rzucił jakby na odchodnym:
-A twoja przyjaciółka beznadziejnie całuje.
Czyżby on całował się z Lily? Ale przecież, ona podobno całuje najlepiej pod słońcem.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłam się skulona na pufie. Pamiętałam, że poprzedniego wieczoru zasnęłam dopiero, kiedy wszyscy już poszli. Lily nie cierpiała, kiedy ktoś śpi u niej w domu bez jej pozwolenia. A jako, że ona była upita, to ja się tym zajęłam. Rozejrzalam się i szczerze zdziwiłam. W salonie nie było żadnych śladów po imprezie i nawet graffiti z napisem "fuck you, bitch" zniknęło bez śladu. Jakby tego było mało, z kuchni wydobywał się zapach smażonych naleśników. Czyżby Lily ogarnęła się w tempie ekspresowym? Wstałam i ignorując ból w plecach ruszyłam wabiona zapachem. Ku mojemu zdziwieniu w kuchni najzwyczajniej w świecie stał Zayn i przygotowywał dla nas śniadanio- obiad.
-Lily mnie wpuściła, więc pozwoliłem sobie posprzątać i zrobić coś do jedzenia. Bez obaw, Madeleine, nie mam zamiaru Cię zgwałcić- powiedział kiedy mnie zobaczył.
-Gdzie Lily?- spytałam  ignorując jego przemowę.
-Doprowadza się do porządku. Swoją drogą, tobie też by się to przydało. 
Zarumieniłam się prawie niezauważalnie. Swoją drogą czegoś tu nie rozumiałam. Jeszcze wczoraj chciał mnie uwieść i najpewniej się ze mną przespać, a teraz robi mi śniadanie. No ja pierdziele...
~~~~~~~~~~~~~~~~~
To już trzeci rozdział... Jak szybko minęło. c; jestem z niego zadowolona, aczkolwiek wiem, ze jest krótki. Czwarty rozdział już zaczęłam, więc pewnie będzie jakoś w następnym tygodniu...
Pola xoxo

niedziela, 16 czerwca 2013

Love Is Lost- Chapter 2

W akompaniamencie pokrzykiwan kierowców, których samochody stały w korku, przemierzałam jedną ze starych dzielnic Londynu. Pogoda popsuła się jeszcze bardziej, a deszcz moczyl moje policzki. Odgarnelam grzywkę, którą wiatr uparcie zwiewal mi na twarz. Była już prawie 22, godzina, o której miałam swoją zmianę przy pani Henrinkson. Schorowana wdowa, mieszkająca w towarzystwie dwóch nie młodych kotów. W ciągu doby przychodziło do niej pięć dziewczyn, w tym ja. Podeszłam do obskurnego, jednak mającego swój urok budynku, i zmarzniętym palcem nacisnelam srebrny guziczek w odpowiednim nazwisku.
-Kto tam?- usłyszałam lekko drżący głos.
-To ja, Madeleine-odpowiedziałam jak najgłośniej, bo wiedziałam, że moja podopieczna jest na wpół głucha.
Rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranej furtki i weszłam do budynku. Wspięłam się na trzecie piętro i delikatnie zastukalam, kobieta napewno czekała pod drzwiami. Popchnęłam je lekko i weszłam do mieszkania. Nie było ono duże; salon, sypialnia, łazienka, kuchnia, hall. Elizabeth Henrinkson siedziała na stołku i glaskala czarnego kota po łebku. Obok, biały, łasił się do jej nóg. Uśmiechnęłam się ciepło, zdejmując czarną bluzę i zrzucając buty z nóg.
-Dobry wieczór, jak się pani dziś czuje?- spytałam grzecznie podchodząc do niej.
-Cześć, Madeleine. Bywało lepiej- zaśmiałasię. Była jedyną osobą, której pozwalalam mówić do mnie pełnym imieniem.
Z moją pomocą kobieta doszła do kuchni i usadowiła się na drewnianym krześle z zieloną poduszką. Wlałam wodę do czajnika i postawiłam go na gazie. Kobieta była już w piżamie, a przed snem miała jeszcze tylko wypić melise. Polecenie lekarza. Uśmiechnęłam się do niej i spytałam przyjaźnie:
-Jak tam kotki?
-Wiesz, Madeleine...-westchnęła cicho.- Franciszek ma coś z uchem i nie wiadomo jak długo jeszcze pociągnie...
Po jej pomarszczonym policzku spłynęła samotna łza. Te koty były dla niej jak rodzina. Mąż umarł, a syn wyjechał i udawał, że nigdy nie miał matki. Ukucnelam obok staruszki i przytuliłam ja. Była dla mnie jak babcia; jak najbliższa osoba. Moja matka całe dnie pracowała, a jeśli nie to płakała. Przez ojca. Czajnik zagwizdal. Wstałam i nalałam wrzącą wodę do fioletowego kubka w ptaki. Podałam go pani Henrinkson. Dwadzieścia minut później zza białych drzwi dochodziło ciche chrapanie. Siedziałam na starej wersalce i pisałam z Lily. Ona także była mi cholernie bliska. Jak siostra, w dosłownym znaczeniu. Czasem wystarczyło, że na siebie spojrzalysmy i wiedziałyśmy co nam chodzi po głowie. Tym razem namawiała mnie na imprezę. Znowu. I jak zawsze jej uległam. Wysłała mi zdjęcie ze słodką minka, kiedy nie chciałam się zgodzić. Po godzinie usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Kolejna wolontariuszka. Musiałyśmy czuwać cały czas, gdyby nagle zasłabła czy coś tam. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Stała tam wysoka, szczupła dziewczyna. Na nosie znajdowały się czarne okulary, a niebieskie włosy spiela w koński ogon. Jane Valery we własnej osobie. -Hej- powiedziałam krótko na co skinęła mi głową
Jakoś nigdy za sobą nie przepadalysmy. Może to dlatego, że kiedyś byłyśmy razem w klasie. I to właśnie wtedy odbiła mi chłopaka... Niby był między nami pokój, ale nadal jej niecierpialam.Wciągnęłam buty, bluzę i bez słowa opuściłam mieszkanie. Na dworze uderzyła we mnie fala zimna. Październik, biczes. Założyłam na głowę kaptur i ruszyłam przed siebie.
-Podwieźć cię, Skarbie?- usłyszałam z boku głos.
TEN głos; ten sam co w kawiarni. Odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę. W mdłym świetle latarni zobaczyłam chłopaka, który opierał się o swój motor. Wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy. No, może z ta różnicą, że teraz na jego twarzy widniał cyniczny uśmieszek. Prawie niezauważalnie wywrocilam oczami.
-Pojebało cię, do reszty? My się nawet nie znamy- powiedziałam.
-Zayn jestem. Wsiadaj, bo się spieszę.
-To po cholerę tu stoisz...- burknelam pod nosem.
Sama nie wiem co mną kierowało, ale do niego poszłam. Głupia. Mulat podał mi czerwony kask, który umieściłam na głowie. Włosy wywinelam za ramiona. Wsiadłam na siedzenie.
-Obejmij mnie w pasie- polecił kładąc ręce na kierownicy.
-Co, do cholery...?!- zdarzylam z siebie wydusić kiedy pojazd ruszył.
Szarpnelo i mimowolnie chwyciłam czarno- czerwonej koszulę w kratkę, którą chłopak miał na sobie. Mogłabym się założyć, że wtedy uśmiechnął się z satysfakcją. Wyjechaliśmy ze starej dzielnicy, a po chwili włączylismy się w ruch. Omijalismy samochody, dlatego udało nam się jechać bez korków. Nigdy nie przypuszczałam, że jazda motorem może być tak przyjemna. Zawsze kojarzyła mi się z żużlem, którego nienawidzilam. A na dodatek jechałam z kimś, kogo właściwie nie znałam.
-Podaj adres!- krzyknął chłopak, przekrzykujac ruch uliczny.
Wykrzyknęłam ulicę i numer kamienicy, w której mieszkałam. Później już nie rozmawialiśmy. Gdyby nie przejeżdżające obok samochody z pewnością slyszalabym nasze oddechy. Nawet nie wiem kiedy oparlam głowę o plecy chłopaka i po prostu zamknęłam oczy rozkoszując się jazdą. Z transu wyrwał mnie dopiero zimny głos chłopaka, który podziałał na mnie jak kubeł lodowatej wody.
-Jesteśmy, Skarbie- powiedział wtedy.
Ekspresowo odkleilam się od Zayn'a. Napewno nie spodobało mu się to, że prawie usnęłam na jego plecach. Zeskoczyłam z Harley'a poprawiając torbę na ramieniu i zdjemujac kask.
-No to ja..  Uhm... Dzięki...- burknelam jąkając się.
Nie odpowiedział tylko popatrzył gdzieś w dal, by po chwili zapytać:
-Żadnego "chcesz wejść"?
Oniemiałam. Czy on sobie myślał, że podwiezienie mnie do domu i zaproszę go do mieszkania? A może odrazu wskoczy mi do łóżka, co?
-Uwierz mi, nie chcesz tam wejść. A teraz dobranoc- powiedziałam odwracając się.
Moje mieszkanie o numerze 6 znajdowało się na 1 piętrze. Wyjęłam klucze z torby i jak najciszej otworzyłam drzwi. W środku panowała grobowa cisza. Weszłam do salonu. Na dywanie i kanapie leżały porwane ubrania mamy. Pewnie ojciec znów ja zgwałcił... Przelknelam ślinę i poszłam do swojego pokoju. Odłożyłam torbę na krzesło i rozejrzalam się. Żadnych zmian, najwyraźniej nie chciało mu się znów grzebać w mojej bieliźnie. Szybko przebralam się w piżamę i położyłam na łóżko. Wszystkie te czynności wykonywałam po ciemku. Powody pewnie jasne. Leżąc, myślałam o Zaynie. Po pierwsze i najważniejsze- skąd wiedział gdzie jestem? Czyżby mnie... śledził? No, a po drugie- po jaką cholerę zaproponował mi podwozke? Widział mnie raz w życiu. Po niedługim czasie odplynelam do Krainy Morfeusza...
~~~~~~~~~~~~~
Zmeczylam w końcu ten rozdział. Tragedia -,- dobra  walić to, to Wy oceniacie. ;*
Pola xoxo

niedziela, 2 czerwca 2013

Love Is Lost- Chapter 1

Nad głową usłyszałam dźwięk dzwoneczka, którego tak bardzo nienawidzilam. Weszłam do swojego miejsca pracy- Księgarni "Pod Zaczarowanym Ogrodem". Nazwa była taka, chyba dlatego, że na górze budynku znajdował się ogród. Właścicielki nie było, jak zwykle. Ale co tu się dziwić, pani Janson była już starszą, schorowana kobietą. Kotara prowadząca na zaplecze poruszyła się, a po chwili za ladą stanął Jacob. Jak zwykle ubrany był w dżinsy i T-shirt z nadrukiem. Wykrzywil usta w czymś na kształt uśmiechu.
-Gratuluję, nie spóźniłaś się, Madeleine.
-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówił do mnie pełnym imieniem?-spytałam odkładając torbę na zapleczu i przypinajac plakietkę z imieniem do bluzki.
-Tyle ile będzie to konieczne- wywróciłam oczami.- A teraz zrób mi kawę, bo muszę uzupełnić papiery.
Prychnelam cicho, jednak na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Z natury byłam pogodna. Włączyłam ekspres i czekając aż się nagrzeje, spielam włosy frotka. Księgarnia-, która tak na marginesie była także kawiarnią- była otwierana o 9. Jeszcze pół godziny. Podstawilam kubek, który w tępie ekspresowym napełnił się parujacym, brązowym płynem. Wsypalam do niego pół łyżeczki cukru, a kubek postawiłam przed Jacob'em.
-Prosz- powiedziałam i wskoczylam na blat.
Mruknął pod nosem krótkie "dzięki", nie odrywając nawet wzroku od kartek. Za oknem wolno przejechał czerwony autobus...

~Retrospekcja~
Słońce świeciło dokładnie na głowę 6-letniej dziewczynki. Wyciągnęła ona swój mały języczek z buzi i liznela kolorowego lizaka. Park był jak zawsze w soboty pełen ludzi; były tam wielodzietne rodziny, kobiety z psami oraz mężczyźni wyglądający bardzo poważnie. Niezbyt długie włosy dziewczynki, odgarnela do tyłu kobieta w kwiecistej sukience do kolan. Obydwie siedziały na ławce, czekając na głowę rodziny. W furtce wejściowej stanął mężczyzna z czarnymi, dobrze ulozony włosami. Podszedł do dziewczynki i ucałował ja w czoło.
-Jak żyjesz, Maddie?- spytał z uśmiechem biorąc ja na kolana. Tylko on tak do niej mówił.
Pytana uśmiechnęła się leciutko, ale po chwili całą swoją uwagę skupiła na ulicy. Przejeżdżał nią właśnie dwupiętrowy, czerwony autobus. Turyści robili zdjęcia i machali do londyńczyków.
-Będę mogła się kiedyś takim przejechać?-spytała 6-latka wskazując lizakiem na znikający na rogiem pojazd.
-Jak będziesz starsza to pojedziemy-szepnął jej do ucha tata...

Cudem powstrzymałam łzę, która chciała potoczyć się po moim policzku. Tak, wesoła wolontariuszka płacze. Nie często, ale jednak. Dziecinne marzenie spelnilam, ale sama z siebie. Ale czy ktokolwiek potrafi wyobrazić sobie alkocholika w czerwonym autobusie? Podciagnelam kolana pod brodę.
-Madeleine, zdjemij buty z blatu- warknął Jacob nawet na mnie nie patrząc. Czy on ma, do cholery, oczy z tyłu głowy?!
Mimo woli wykonałam polecenie i wyprostowalam nogi przed sobą. Patrzyłam na jedną z cenniejszych rzeczy, które mam- błękitne, już lekko zniszczone vansy. Dostałam je rok temu od chrzestnego, który mieszka w Australii. Nagle sobie przypomniał o siostrzenicy... Drugą z tych "cennych rzeczy" była jedna ze starszych wersji Iphone'a. Gdyby nie to, ze miałam go przy sobie cały czas, ojciec pewnie zabrał by mi telefon.
-Dobra, młoda, otwieramy-oświadczył ochoczo chłopak.
-Nie jestem młoda...- burknelam pod nosem.
Podeszłam do drzwi i przekrecilam tabliczkę tak, aby napis "open" widniał od strony zewnętrznej. Poprawiłam fryzurę i z szerokim uśmiechem stanęłam za ladą. Mijały kolejne minuty, a wolnych stolików było coraz mniej. Ludzie popijali kawę czy herbatę, zjadali ciasta i przeglądali książki. Księgarniana rutyna. Nie mając nic innego do roboty weszłam na zaplecze. Usiadłam na miękkim fotelu i przymknelam oczy.
-Madeleine, idź po dostawę!-krzyknął Jacob przerywając mi odpoczynek.
Wystawilam mu język i wyszłam na zewnątrz. Mimo tego, że była dopiero wczesna jesień, porywisty wiatr rozwiał moje włosy. Te, których nie spielam. Po drugiej stronie ulicy, przy białym, dostawczym samochodzie stał mężczyzna. Ubrany był w poplamiony sweter i dziurawe dżinsy, a z ust wydmuchiwal dym od papierosa. Nie wyglądał jak dostawca książek. Prędzej narkotyków albopapierosów do kiosków. Potarlam dłońmi o ramiona w celu rozgrzania ich i poszłam w stronę dostawcy-nie dostawcy. Spojrzał na mnie wzrokiem, który mógł mówić tylko "Co tu robi jakaś gimnazjalistka?!". Ale czy to moja wina, że mam mniej niż 170 cm? Odchrzaknelam.
-Ja po dostawę- powiedziałam i unioslam głowę tak, aby spojrzeć na jego twarz. Mógł mieć z dwa metry.
-Jasne...-mruknął i zgasił peta butem.
Skierował się na tył samochodu i wyjął z niego cztery ogromniaste pudła. Nie czekając na moja reakcję położył je na moich dłoniach. Przychylilam się do tyłu, pod wpływem ciężaru. Mężczyzna wsiadł na miejsce kierowcy i odjechał. No pięknie. Do drzwi skierowalam się krokiem, który mógł przypominać chód kaczki. Popchnelam drzwi, a wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Super.
-Dzięki za pomoc- warknelam do mojego współpracownika, który wydawał właśnie resztę pulchnej chince.
Z ulgą postawiłam pudła na podłodze.
-I teraz weź to wypakuj- mruknelam i po woli zabrałam się do roboty.
Po godzinie książki leżały na półkach, a mi odpadaly ręce. Nie, nie w dosłownym sensie. Jak na złość na zaplecze wparowal Jacob.
-Ty dziś zamykasz, ja mam wizytę u dentysty-parsknelam śmiechem pod nosem. Olał mnie.- Wszyscy już wyszli, ale zamknij normalnie, o 21. Pa.
Dobra, czy ja jestem jakaś służącą, która jest na każde jego zawołanie? Nie, nie jestem, ale on chyba ma inne, zupełnie odmienne zdanie. Wyszłam na sale i usiadłam na stołku za ladą. Z szuflady wyciągnęłam książkę, którą czytałam od miesiąca i zaglebilam się w lekturze. Chwilę wytchnienia przerwał mi dźwięk motoru. A dokładniej motoru, który właśnie stanął przed księgarnią. Z czarnego Harley'a zsiadł chłopak. Nie miał stroju do jazdy na motorze, a jedyną oznaką, że choć trochę dba o swoje bezpieczeństwo był kask. Wylądował on jednak po chwili na chodniku obok pojazdu. Oh dżizyz... Nieznajomy wszedł do księgarni. Dopiero kiedy stanął przy ladzie, mogłam się mu dokładniej przyjrzeć. Miał czarne włosy, które zaczesane były do góry. Jego oczy miały kolor zbliżony do czekoladowego, a okalaly je gęste rzęsy. Był wyższy ode mnie o ponad głowę, a do jego lekko przerażającego wyglądu dochodziły mocno zarysowane mięśnie. Przelknelam głośno ślinę. Przerażał mnie.
-Uhm... Czy mo... m-mogę w czymś pomóc?...-wydusilam z siebie w końcu.
Nie odpowiedział tylko rzucił na ladę listę podręczników szkolnych. Kiedy odwróciłam się, w celu znalezienia odpowiednich książek, dodał:
-I kawę. Czarną z dwoma łyżeczkami cukru.
Prawie niezauważalnie kiwnelam głową i włączyłam ekspres. Zniknelam między półkami. Nie minęło 10 minut, a na stole pojawiły się podręczniki i napój zamówiony przez chłopaka. Modliłam się w duchu, żeby się w końcu wyniósł. On jednak spojrzał na mnie i zapalił papierosa.
-T-tu nie wolno palić... Yhm...- baknelam cicho.
-Tak...?-spytał przybliżając się do mnie. Poczułam woń jego perfum, zmieszaną z dymem tytoniowymi.-Mnie wszystko wolno, Skarbie...
Odsunął się gwałtownie i zabierając książki wyszedł. Co to, kurwa, miało być?!
~~~~~~~~~~~~~~~
Ta dam! :D oto jest jedyneczka. Jestem nawet zadowolona, co jest niezłym postępem. A jak Wam się podoba? Czekam ze zniecierpliwieniem na komentarze. ^^
Pola xoxo